Kącik literacki



Piotr Szulakowski: Moje pierwsze polowanie zakończone sukcesem

MOJE PIERWSZE POLOWANIE ZAKOŃCZONE SUKCESEM

Od najmłodszych lat fascynował mnie świat przyrody, który niejednokrotnie pochłaniał godzinami moją uwagę. Dorastając odkrywałem cały czas jego nowe obszary. Czułem, że obcowanie z przyrodą daje mi wiele satysfakcji, odpręża, pozwala zebrać myśli i jest dla mnie pasją, w której dziś jako Fryc doskonale się odnajduję.
Już samo obcowanie z przyrodą jest dla mnie czymś niezwykłym. Dlatego też, nie będzie to zbyt przesadne stwierdzenie jeśli powiem, że wykonywanie polowania to prawie że magia, która z chwilą wkroczenia w niczym nie skalane łowisko pochłania mnie z całą jego tajemniczością.
Staję się wtedy myśliwym, którym zaczynają kierować zmysły wytrawnego łowcy, czyhającego na swoją ofiarę. Słuch na co dzień wykorzystywany do podstawowej komunikacji w hałaśliwym ludzkim świecie, staje się wyczulony na najdrobniejsze szmery. Wzrok każdego dnia dręczony rażącymi kolorami z telewizorów, w jednej chwili wyostrza się do granic możliwości i w otoczeniu błogiej dla oka roślinności jest w stanie wychwycić najdrobniejszy ruch nawet z dużej odległości, a oddech wydaje się być wyciszony jakby gotowy w każdej chwili do celnego strzału.
Wszystkie te zdolności, którymi obdarzyła nas matka natura nabierają wyższego wymiaru z chwilą wkroczenia w świat zwierzyny grubej a w szczególności zwierzyny czarnej. Świadomość bezpośredniego kontaktu z tymi gatunkami, wzbudza w każdym myśliwym wielkie emocje, przyśpieszając bicie serca do maksimum. To właśnie dla tych momentów, jesteśmy w stanie poświęcić nie jedną nieprzespaną noc i setki godzin spędzonych w kniei.
Niewątpliwie w Naszych łowiskach zwierzęciem, które dostarcza wspomnianej wcześniej magii łowiectwa i tak wielu emocji jest Dzik. Zwierze trochę kontrowersyjne, stwarzające bardzo wiele problemów w uprawach rolnych, a jednocześnie będące bardzo cennym dla leśników opiekunami runa leśnego. Gatunek ten jest tematem wielu sporów, a także najpiękniejszych opowieści. Dla mnie osobiście dziki są jak duchy w łowisku, z uwagi na ich tajemniczość i sposób żerowania, a także wielką ostrożność i spryt. Pojawiają się i znikają równie szybko, testując cierpliwość oraz wytrzymałość nie jednego myśliwego.
Mimo krótkiego stażu jako myśliwy miałem już przyjemność polować na dziki w kole łowieckim Łoś w Namysłowie, które jest moim kołem macierzystym. Mogę śmiało stwierdzić, że od pierwszych chwil łowiectwa miałem dużo szczęścia. Już na pierwszym w swoim życiu polowaniu indywidualnym, widziałem piękną chmarę jeleni na czele z łanią licówką, która wyprowadziła późnym popołudniem jeszcze kilka łań i jednego byka. Ten jakby nie był do końca pewny jej zbyt odważnych zamiarów i trzymał się na skraju lasu, wychylając się dosłownie na chwilę. W tym samym czasie łanie śmiało ucztowały na środku pola około 50 m od zajmowanej przeze mnie ambony. Wtedy mogłem śmiało oddać strzał, lecz jak na pierwsze polowanie i tak dostojne i szlachetne zwierze nie byłem gotowy. Pozwalając im cieszyć się ucztą obserwowałem ich zachowanie aż do zakończenia polowania. Nie żałowałem tego wieczoru, bo przecież czekałem na swojego pierwszego historycznego dzika.
W następnych dniach pogoda nie rozpieszczała myśliwych w naszym obwodzie, każdego popołudnia patrząc na krople spływające po szybie myślałem tylko o jednym, bo przecież tyle wysiłku włożonego w zdobycie uprawnień, tyle miesięcy spędzonych na formalnościach w drodze do praktycznego łowiectwa, a tu ulewny deszcz psuje plany łowieckie. I w końcu nadszedł okres,
w którym szanse na upolowanie dzika wzrosły i to znacząco. Nastała oczekiwana Pełnia księżyca.
Wraz z wujkiem, doświadczonym myśliwym wyruszyliśmy na nocne polowanie. Wpisując się w obwodzie nr 17, wyjechaliśmy w teren o charakterze polno-leśnym, niedaleko plantacji kukurydzy, którą w miarę regularnie od czasu zbiorów odwiedzała zwierzyna. Ku mojemu zdziwieniu tej nocy była tam wataha kilkunastu dzików buchtujących czynnie i szukających resztek kukurydzy. Wujek który również zobaczył ruch zwierzyny, od razu jak na doświadczonego myśliwego przystało zwrócił mi uwagę na kierunek wiatru. Tym razem warunki pogodowe były po naszej stronie. Nie czekając na nic zacząłem jak najdyskretniej skradać się w ich kierunku. Z każdym krokiem coraz mocniej biło mi serce, a krople potu spływały po skroni drażniąc już i tak roztrzęsione ciało. Podchodząc bliżej widziałem i słyszałem je coraz wyraźniej, przez co czułem na plecach dreszcz jakiego wcześniej nie doznałem. Pomijając już serce w gardle i silnie odczuwalny puls, który nie pozwalał mi niestety utrzymać stabilnie celownika. Dziś wiem, że nie byłem gotowy na ten strzał, jednak go oddałem. Strzał był zerwany, a dziki w kilka sekund zniknęły z zasięgu wzroku. Okazało się, że pierwsze spotkanie z dzikami wyraźnie przegrałem. Wracając do domu, co chwilę spoglądałem w księżyc, zastanawiając się czy kolejna noc będzie łaskawsza, równie piękna i przejrzysta jak ta, która dla mnie już się niestety kończy.
Zdarzenie z minionej nocy wzbudziło we mnie jeszcze większy głód polowania, a myśl o kolejnym magicznym nocnym polowaniu nie pozwalała mi zasnąć.
Następny dzień wyglądał obiecująco. Niebo było przejrzyste, a więc była szansa że pogoda dopisze również nocą. W myślach budowałem taktykę na kolejne polowanie.
Tym razem wybraliśmy teren blisko lasu, z widoczną w oddali plantacją kukurydzy, którą w okresie letnim dręczyły duże watahy dzików. Najwyraźniej nie zmieniło się to także tej zimy, gdyż po dojechaniu na miejsce ujrzeliśmy wiele śladów wskazujących na aktywny żer. Po bliższym rozeznaniu widać było świeże ślady dzików, które musiały być tu chwilę przed nami.
Ruszyliśmy na pobliskie ambony ustawione na skraju lasu i pewnie zasiedlibyśmy na nich obaj, gdyby nie nagły zwrot akcji. W oddalonym o 100m wąskim pasie drzew usłyszeliśmy odgłosy ptaków, które jakby chciały ostrzec innych mieszkańców lasu przed niebezpieczeństwem, a może raczej przed zwierzęciem, które budzi respekt nie tylko w oczach myśliwych, ale także u wielu gatunków innych zwierząt. Nagle alarm wzniosła również stojąca na polu sarna. Wujek usłyszał także tą cenną informację i doskonale znając zachowania zwierząt, szybko zaproponował mi zmianę taktyki, przeczuwając ich lokalizację. Oczywiście obaj mogliśmy zostać na pobliskich ambonach z nadzieją że odwiedzą to miejsce inne dziki, jednak czułem że wujek nasłuchując tej jakże cennej mowy lasu dobrze mi poradził. Szedłem drogą wzdłuż zwężającego się ku końcowi lasu tak jak skierował mnie wujek. Nie miałem nawet czasu spytać dlaczego akurat tam. Zdałem się wtedy w zupełności na doświadczonego myśliwego i ruszyłem w blasku księżyca, tajemniczą drogą, która wydawała się zanikać w pewnym momencie. Czułem że to ma sens, zresztą myśliwy po 46 latach stażu praktycznie zna każdą ścieżkę w swoim obwodzie, każdy kamień, a więc i ulubione żerowiska zwierzyny. Ta myśl trochę mnie uspokajała i pomagała mi skupić się na obserwacji tego co się dzieje wokół mnie. W końcu doszedłem do znanej mi z czasów gdy byłem zaledwie naganiaczem polany, porośniętej gęstą, suchą trawą. Kilka lat wcześniej marzyłem by właśnie tam móc kiedyś zapolować i oto ta chwila stała się faktem.


Doszedłem do najdalej wysuniętego drzewa i oparty o nie czekałem nasłuchując otoczenia. Po krótkiej chwili uświadomiłem sobie że nie jestem sam. Wydawało mi się to za łatwe by znów z tak szybko trafić na żerujące dziki, ale rzeczywistość i tym razem była łaskawa, dając mi kolejną okazję bycia tak blisko tego pięknego zwierzęcia. Chwyciłem lornetkę, która wiernie czekała na swoją kolej. Gdy spojrzałem przed siebie, moim oczom ukazał się cudny obraz kilku krępych przelatków ryjących wzdłuż dziko zarośniętej nie uczęszczanej drogi. Cała ta scena spokojnie rozkoszujących się nocną ucztą dzików zapierała dech w piersiach, komponując się z nieprawdopodobnie pięknym i zacisznym terenem. Przyznam, że gdy tak obserwowałem te srebrzące się w księżycu posągi matki natury, to czas jakby zwolnił i dał mi szansę bym mógł delektować się tym obrazem dłużej. Po chwili wróciłem jednak na ziemię, tym samym opuszczając lornetkę i chwytając za broń. Całe szczęście bo dziki przestały żerować ruszając wzdłuż linii lasu, jakby wyczuły że ktoś je obserwuje. Nagle po prawej stronie pastwiska moim oczom ukazał się przelatek, przemieszczający się między kępami trawy, którego wcześniej nie widziałem, skupiając się jedynie na obrazie przede mną. Tym razem długo się nie zastanawiałem, szybki skład, równie szybki strzał i oto wielka niewiadoma. Zwierzyna się rozbiegła. Wszytko wskazywało na to że znowu chybiłem. Nasłuchiwałem jeszcze przez chwilę odgłosów jakie wydawały oddalające się dziki. Znów z nimi przegrałem i stałem tak z kolejnym nieprzyjemnym uczuciem porażki. Nagle usłyszałem wielki huk. No tak to zrozumiałe, dziki ode mnie biegły wzdłuż wspomnianej linii lasu, na końcu której siedział wujek. Zapewne to on strzelał, pomyślałem. I tak też się stało. Wujek zadzwonił z dobrą nowiną, a ja musiałem mu znowu powiedzieć że chybiłem. Pozostało mi tylko pogratulować celnego strzału. Uświadomiłem sobie, że jest pierwsza w nocy, niestety czas zakończyć pełne akcji polowanie, utrzymując wiarę w kolejne wyprawy. Irytował mnie jedynie fakt, że znowu spudłowałem. Pamiętam, zerknąłem wtedy na pobliski strumyk, który pobłyskiwał w świetle księżyca i zadałem sobie to banalne i pospolite pytanie w myślach, jakie zadaje sobie wielu ludzi odczuwających smak porażki, „ile wody jeszcze musi upłynąć...”? Po chwili użalania się nad sobą udałem się w stronę wujka, aby mu pomóc z upolowanym dzikiem. Wyszedłem na środek łąki, ostatni raz spoglądając w to przeklęte miejsce strzału do dzików. Po tym jak naliczyłem mniej więcej 50 kroków od miejsca z którego strzelałem, zobaczyłem coś zaskakującego, jakiś cień przede mną. Źrenice w tym momencie zwiększyły mi się do granic możliwości, ale i tak nie mogłem uwierzyć w to co zobaczyłem. Dzik tak jak sobie go wyobraziłem przed strzałem leżał w ogniu, skryty jedynie za kępą trawy. Nie pamiętam kiedy czułem się taki dumny, tym bardziej, bo okazało się, że to była idealna komora. Dzik po strzale zniknął, gdyż padł tak szybko, że kompletnie nie było to zauważalne. Jest! Strzeliłem pierwszego w życiu dzika! Uścisk dłoni wujka z gratulacjami był odwzajemniony. Obaj szczęśliwi i obaj z dzikiem na rozkładzie wróciliśmy do domu. Zawsze będę wspominał ten moment z wielką przyjemnością.
Dziś już nie dziwią mnie nieustanne opowieści doświadczonych myśliwych, którzy swoje przeżycia mogą opowiadać godzinami, gdyż oni w tym magicznym świecie jaki mnie dopiero zaprasza, bywali latami. Więc i ja także będę opowiadał wszystko ze szczegółami. Usłyszą tą historię zapewne moje dzieci i wnuki i wiele innych osób po drodze. Możliwe że po 46 latach spędzonych w kniei, wiele strzelonych przeze mnie dzików rozmyje się gdzieś w mojej pamięci, ale na pewno nie ten pierwszy, bo przecież w piątek, piątego grudnia 2014 roku strzeliłem swojego pierwszego idealnego dzika i stałem się wtedy prawdziwym myśliwym.

Opowiadanie to chciałbym zadedykować dla mojego wujka, myśliwego od 1969 roku.
Wielkiego pasjonata łowiectwa, od zawsze związanego aktywnie z Kołem Łowieckim Łoś w Namysłowie. Łowczego koła, który pełni tą funkcję już 17 lat. Wujka, który między innymi przyczynił się do tego, że stałem się myśliwym. Nestora, który takich magicznych historii zna setki i gdy tylko nadarzy się okazja zawsze z wielką pasją je opowiada. Z tej okazji chciałbym mu życzyć wielu wspaniałych chwil w łowisku, kolejnych wspólnych wypraw na polowanie i niech św. Hubert wciąż będzie dla niego łaskawy.

Darz Bór.


Namysłów, styczeń 2015r.

Autorem opowiadania jest: Piotr Szulakowski

Materiały zawarte w tej witrynie są własnością osób, które wyraziły zgodę na ich zamieszczenie oraz właściciela serwisu. Zabrania się zapożyczania, kopiowania w całości lub części bez uprzedniego kontaktu.



« Powrót »