Kącik literacki
Wiesław Moliński: Na cześć pszczelarza
„Przeszłość, to nie jest muzeum porosłe pleśnią,
to ludzie z pasjami i biedami,
którzy kiedyś żyli, byli podobni do nas.
Przeszłość trzeba ożywiać”
Zbigniew Herbert
To piękny cytat znajdujący się w publikacji Kol. Leśniczego Leśnictwa „Młyńskie Stawy”, Wiesława Molińskiego. Który w naszym Kole polował od 1990 do 2009 roku. Książka wydana w 2010r. „MAŁE HISTORIE podania - legendy - opowieści”, zawiera 40, obrazowych opowieści których akcja oparta jest na zdarzeniach, ludziach którzy tu żyli, opisie przyrody i miejsc znajdujących się w obwodzie nr 20. Imiona autentycznych postaci wplatane są w opowieści, które z upływem czasu mogą zostać legendami. Dzięki uprzejmości i za zgodą Kol. Wiesława, pragnę zamieścić kilka jego opowiadań celem przybliżenia zwłaszcza młodym myśliwym; miejsc w których polujemy, oraz osób którzy tu żyli i pracowali, których nie wszyscy z nas mieli przyjemności poznania.
Pamiętając, że pamięć buduje naszą tożsamości życzę wszystkim miłej lektury
Darz Bór
Wojtek Wdowikowski
Wrocław, 22 luty 2015r.
Na cześć pszczelarza
...kukułka tutaj żywa, a nie nakręcona
pszczoła wciąż się uwija, raz w prawo, raz w lewo”
ks. J. Twardowski
Do pasieki szło się prostą ścieżką, która wiodła granicą starego sadu i pól. Przy rozłożystej jabłoni należało skręcić w lewo i wzdłuż szpaleru lip dojść do małego ogródka, w którym stały ule. Ogród tonął w kwiatach i ziołach, wśród których dominowała melisa. Dalej rosły krzewy leszczyny i porzeczek, a nad nimi górowała ażurowa morwa, dająca w południe rozstrzelany cień. Ule stały pod ścianą lip. Z otworami wlotowymi skierowanymi na wschód. Dzięki temu pszczoły mogły wylatywać prosto na otwartą przestrzeń pól. na których wiosną kwitły hektary rzepaku.
Pola orne, usadowione na rozległych wzniesieniach, od trzech stron otoczone były lasami. Jedynie na północy opierały się o ścianę zagród Zielonego Dębu. Domy i zabudowania tej wsi stały w dużym nieładzie, pojedynczo lub po kilka, co było efektem wyburzenia ich sporej części przez ludność napływową, już po wojnie. Cegła szła hurtem na odbudowę Warszawy, straszliwie zniszczonej przez Niemców w czasie Powstania.
Pszczoły latały stąd na pożytek karnymi grupami i znosiły niezmordowanie do uli kwiatowy pyłek. Gospodarz dbał o nie i troszczył się tak bardzo, że nie zabierał im wszystkiego miodu w czasie miodobrania. Pasiekę miał niewielką, ale roje były silne i troskliwie doglądane. Nie trzymał pszczół dla zysku, lecz z miłości do tych bożych stworzonek, ule robił sam. bo na ciesiołce znał się jak mało kto i z drewna potrafił wyczarować dosłownie wszystko.
Tego słonecznego i ciepłego dnia, czyniono przygotowania do kręcenia miodu. Wiosna i wczesne lato były bogate we wszelki pożytek i ule uginały się od osobliwego produktu. Zatrzymałem samochód przed domem i ścieżynką udałem się w stronę pasieki. Pan Ignacy już krzątał się przy ulach. Unosiły się nad nim roje pszczół, a on. z odkrytą twarzą i nieodłączną fajką w zębach, szykował się do wyjmowania z uli ramek. W pierwszej kolejności należało przejrzeć te z nadstawek.
Ręczna miodarka stała już w cieniu stodoły, a przy niej gospodarczy stół, wiaderka i pojemniki. Obok kopciła przyjemnie kurzajka do odstraszania co agresywniejszych pszczół, a na płocie wisiały pszczelarskie kapelusze do ochrony twarzy przed użądleniem. Przywitałem się tradycyjnie, podając rękę.
Dobrze, że pan już jest, bo trzeba się brać - przynaglił Ignacy.
- Mam nadzieję, że pszczoły nie są zbyt złe, bo wie pan, że nie jestem z nimi zbytnio zaprzyjaźniony.
Nie powinno być źle, dziś jest dobry dzień. Pogoda sprzyja, a i do uli mają co nosić. Tam są kapelusze, niech pan sobie któryś wybierze - zaproponował Ignacy, wskazując na płot.
- Mówi pan. że miodu tego roku dużo...
- O tak, ten rok na pewno będzie bogaty. Trochę im tego skarbu ubierzemy, bo i tak już nie mieszczą się w nadstawkach, a tu jeszcze lipy nie kwitły.
- No, no!
- Zimę przeżyły dobrze, roje są mocne to i pracują uczciwie w głosie Ignacego czuć było dumę i radość. Cieszyło go. ze jego pszczoły przetrwały srogą zimę i śmiertelną warrozę, a teraz odwdzięczają sic zdrowym miodem.
Tymczasem przed domem pojawiła się żona Ignacego, pani Stanisława i osłaniając oczy od schodzącego z zenitu słońca zawołała:
- Ignac! To co, zaczynamy?
- Przecież nie ma na co czekać, kobieto! - odkrzyknął lekko poirytowany i mocniej puścił dym z cybucha - Że też one na wszystko mają czas - mruknął pod nosem.
- E tam, nie ma się o co denerwować. Zdążymy - próbowałem załagodzić sprawę wiedząc, że Ignacy, przy całej swojej dobroduszności, lubi czasem żonę ofuknąć. Stanęliśmy do pracy, uwijając się przy pasiece. Przyszła pani Stanisława i krzątała się przy miodarce.
- Będzie miodu - zawołałem wesoło, niosąc ciężkie ramki.
- Daj Boże, panie leśniczy, daj Boże! - powiedziała uradowana pani Stanisława. Ignacy, mrucząc pod nosem jakieś sobie tylko znane zaklęcia, rozmawiał z owadami, które łasiły się do niego ufne jak psy, jakby zapominając, że to nie gospodarz, a właśnie one dzielą się z nami miodem. Nad otwartym ulem kłębiły się pszczoły, roznosząc pod wysokie niebo zapach złocistego miodu i senne brzęczenie...
Była to opowieść o emerytowanym robotniku leśnym z leśnictwa
Młyńskie Stawy i Ziemiełowice, Ignacym Owczarku (1919-2005), i jego żonie Stanisławie, z domu Hołub (1923-2009). którzy przez sześćdziesiąt lat mieszkali na Karolówce.
Leśniczówka Młyńskie Stawy, 2010r.
Autorem opowiadania jest: Wiesław Moliński
Materiały zawarte w tej witrynie są własnością osób, które wyraziły zgodę na ich zamieszczenie oraz właściciela serwisu. Zabrania się zapożyczania, kopiowania w całości lub części bez uprzedniego kontaktu.
« Powrót »